Przeczytałam ostatnio artykuł "Sukcesu możesz się nauczyć" autorstwa Krystyny Romanowskiej.
Jestem zafascynowana. Tekst dotyczy badań i rozważań amerykańskiej psycholożki Carol Dweck ze Stanford University. Otóż Carol Dweck twierdzi, iż sukces to nie jest kwestia wrodzonego talentu, inteligencji czy tez szczęścia.
Obala tym samym stereotyp dotyczący osiągnięcia sukcesu. Wspaniale przenosi się to na grunt szkolny, czy też domowy. Sama jestem nauczycielem i zauważyłam, że dzieci, którym wpaja się się, że są takie wspaniałe, inteligentne i mądre nie pracują nad sobą. Wyrastają często na ludzi przewrażliwionych na własnym punkcie, mało ambitnych i niezmotywowanych do pracy nad sobą. Nie oznacza to, ze mamy nie chwalić dzieci. Wręcz przeciwnie. Ale nie za sam fakt, że są mądre, lecz za to, że się angażują, że pracują, że są skoncentrowane, wytrwałe i czynią postępy. To wzmacnia ich odporność na czynniki zewnętrzne i potęguje w nich wiarę we własne możliwości. Ludzie, którzy przekonani są o swojej "mądrości" twierdzą, że ich cechy są niezmienne. Czym to na co dzień owocuje? Obniżeniem motywacji - zwłaszcza w sytuacjach, które są dla nich trudne, związane z przechodzeniem przez wiele przeszkód. Francuski naukowiec Alfred Binet powtarzał: "nie zawsze ci, którzy są najmądrzejsi na początku, okazują się mądrzejsi na końcu". Trudno się z tym nie zgodzić. Najważniejsze jest więc nastawienie na rozwój. Dziecko powinno wyrastać w przeświadczeniu, że może się ciągle czegoś uczyć. Takie nastawienie do życia zaowocuje w przyszłości sukcesem. Nastawienie na rozwój oznacza, że podstawowe cechy można rozwijać przez pracę. Potencjał jednostki jest nieodkryty, nieznany i właściwie chyba ... niemożliwy do całkowitego poznania. Nigdy nie wiadomo, ile jesteśmy w stanie osiągnąć. Nie powinniśmy udowadniać sobie na
każdym kroku jak jesteśmy dobrzy w danej dziedzinie - to nas zatrzyma, staniemy w miejscu i koniec. Nic się nie zadzieje. To właśnie to, co niewiadome i nieodkryte jest takie fascynujące. Nasze pokłady i to, ile jesteśmy w stanie jeszcze się nauczyć.
I o tym powinna pamiętać szkoła i rodzina. Czy rzeczywiście chodzi o uzyskiwanie szóstek w szkole, czy chodzi o nagradzanie każdej piątki i szóstki? Słyszeliście o rodzicach, którzy płacą swoim pociechom za takie oceny. A co z nami nauczycielami? Ilu z nas ocenia wynik, efekt? A czy my tak naprawdę jesteśmy pewni, w jaki sposób wykonane zostało dane zadanie? Czy nie jest czasem tak, że nie bierzemy pod uwagę wysiłku włożonego w daną pracę. Fakt, czasem efekt nie jest imponujący, ale nie zdajemy sobie nieraz sprawy z tego, jak bardzo dzieciak był zaangażowany w to, co robił. Przecież to głupie. Mogę z ręką na piersi szczerze przyznać się do tego, że sama tak czasem mam i wiem, ze moja ocena mogła być krzywdząca. Nie boję się do tego przyznać. Ale staram się - staram się uchwycić w projekcie czy też prezentacji wysiłek i zaangażowanie.
Zadaję pytania, aby przekonać się, że praca jest samodzielna, pytam o czas poświęcony na jej wykonanie, o to czego się dziecko nauczyło - nie tylko merytorycznie. I to otwiera mi oczy. Einstein, Darwin i Tołstoj nie urodzili się geniuszami. Oni nad sobą pracowali. Ich nauczyciele twierdzili, że są przeciętnie zdolni. No i proszę. Ich wiara w siebie, wiara w możliwości była kluczem do tego, co udało im się osiągnąć. Oni nie bali się popełniać błędów. Wręcz przeciwnie. Einstein cieszył się z błędów, bo wiedział, że będzie mógł dalej poszukiwać i eksperymentować. I o to chodzi. Bycie człowiekiem sukcesu to ciągła praca nad doskonaleniem swoich umiejętności. Teraz przeczytałam artykuł, ale w wolnej chwili pobiegnę po książkę ("Nowa psychologia sukcesu"), aby się czegoś więcej dowiedzieć, bo ja jestem nastawiona na rozwój.